Relacja pana Witolda Banackiego

Od lutego 1940 roku do 6 marca 1945 przymusował przebywał w majątku Ludwigsfrei (obecnie nie istnieje, znajdował się przy drodze z Warchlina do Storkówka, przy przecięciu autostrady/DW142 z rzeczką Małką, obecnie to miejsce jako punkt na mapie nazywa się Piaszno), pracując u właściciela o nazwisku Paul Jürgens.

Niżej wybrane fragmenty, więcej lub mniej związane z autostradą. Na dzień dzisiejszy (15.03.2015), 70 lat po śmierci swojej mamy, autor relacji wciąż żyje i cieszy się dość dobrym zdrowiem.

 

Władała językiem francuskim na tyle biegle, że mogła swobodnie prowadzić rozmowę, o czym mogłem się przekonać podczas naszego pobytu w Ludwigsfrei. Tam w pobliżu naszego domu, budowali autostradę między innymi również jeńcy wojenni Francuzi. Niektórzy z nich czasem przychodzili do nas po wodę do picia. Jeżeli nie było z nimi niemieckiego wartownika, to nasza mama mogła z tymi Francuzami rozmawiać.

[…]

Tuż przy naszych domach, na wysokim nasypie Niemcy budowali część autostrady Berlin-Królewiec. Była to budowa prowadzona z wielkim rozmachem. Zastosowano tam wiele maszyn drogowych, kolejki wąskotorowe z lokomotywami parowymi i spalinowymi do przewożenia wielkich mas ziemi. Tam gdzie na trasie autostrady były wzniesienia, to były one likwidowane, a ziemia wywożona z nich we wgłębienia w celu wyrównania poziomów. Nawierzchnia jezdni była z betonu zbrojnego prętami stalowymi. Na tej budowie Niemcy zatrudniali tysiące jeńców wojennych, z krajów pokonanych przez armię niemiecką. Mogliśmy tam zobaczyć Francuzów, Belgów, Jugosłowian, a w końcu też Rosjan. Tych ostatnich Niemcy traktowali najgorzej. Na plecach swoich zniszczonych mundurów mieli czerwoną farbą namalowane litery SU ( Sowiet Union). Tak ich pomalowano, aby z daleka odróżniali się od innych jeńców np. Francuzów, którzy w niewoli mieli nieco lżej, gdyż otrzymywali z domu paczki żywnościowe, a także z Czerwonego Krzyża. Rosjanom nikt paczek nie przysyłał. Byli, więc zawsze głodni. Sam widziałem jak z pola wykopali kartofle,gdy była okazja i zjadali je na surowo. Co dzień ci jeńcy wojenni rano byli przyprowadzani z obozów na budowę pod eskortą żołnierzy niemieckich, a po pracy tam odprowadzani. Wykonywali proste czynności przy robotach ziemnych tj. załadunek wykopanej ziemi na wagoniki, dowożenie taczkami itp.

Brygadzistami majstrami oraz obsługującymi maszyny i lokomotywki byli przeważnie Niemcy zresztą w starszym wieku, gdyż młodsi w wojsku byli na wojnie. Na terenie budowy było m. im. mnóstwo taczek metalowych, wiele z nich nawet z ogumionym kołem oraz duże zapasy węgla i brykietów, które były potrzebne do palenia w kotłach parowych oraz paleniskach lokomotywek parowych i innych urządzeń napędzanych parą. Na trasie budowy w początkowej fazie elektryczności nie było. Pod wieczór i w niedziele budowa zamierała. Warty odprowadzały jeńców do obozów za druty, cywile odchodzili do swoich miejsc zamieszkania. Było zupełnie pusto. Niemcy nie mieli wówczas dość ludzi, aby wystawić warty i straż do pilnowania obiektów. Obszar zajęty przez budowę rozciągał się na długości kilku kilometrów. Na początku niwelowano trasę wykonując roboty ziemne, a kilka kilometrów z tyłu wylewano betonem powierzchnię jezdni. Jeszcze dalej z tyłu, betonowa jezdnia suszyła się nakryta przed opadami deszczu słomianymi matami i daszkami na kołkach, które przesuwano w miarę postępu robót na trasie. Gdy to ustaliliśmy, ja z kolegą Julianem (starszy o rok wychowanek rodziny p. Golców) wieczorem poszliśmy na budowę, wybraliśmy każdy jedną taczkę z ogumionym kołem i na niej przywieźliśmy do domu pełen ładunek brykietów z prasowanego miału węglowego. W ten sposób zabezpieczyliśmy opał do palenia w piecach grzewczych, a sami mieliśmy więcej czasu dla siebie. Takie „rajdy” powtarzaliśmy, co pewien czas w miarę potrzeb. Z czasem tak się rozzuchwaliliśmy, że te taczki zatrzymywaliśmy u siebie, a w czasie wyjazdu nocą do nich zamocowaliśmy lampy zdjęte ze starej nie używanej już przez Jürgensa karety, która stała za stodołą w „pokrzywach”. I tak, kiedy w ciemną noc jechaliśmy na autostradę po brykiety to z „fasonem”, bo na taczce drogę oświetlała nam lampa ze świecą w środku.

[…]

Prymitywne sanki z desek wykonał nam ojciec. Na nich zjeżdżaliśmy po śniegu z nasypu autostrady. Latem zaś w tym miejscu, po trawie, na papierowych workach po cemencie. W niedziele, gdy na budowie autostrady nikogo nie było, to ja z Julianem chodziliśmy tam, aby jeździć na wagonikach-wywrotkach, które w dużych ilościach stały tam na szynach, a służyły do przewożenia piasku i ziemi. Jeżeli rząd takich wagoników stał na wzniesieniu, to wystarczyło jeden ostatni odpiąć, a wówczas z górki na nim jechaliśmy nawet kilkaset metrów. Po powrocie na górkę odpinaliśmy następny i znów jazda w dół itd. W poniedziałek rano, gdy ekipy przybywały do pracy rząd wagoników nie stał już na górce, lecz na dole. Wagoniki były pospinane, lokomotywa zaczepiała ten pociąg i ciągnęła na wzgórze do załadunku. Nikt nie dochodził czy ekipa w sobotę zostawiła pociąg na wzniesieniu, czy niżej, ponieważ ekipy się zmieniały. Pewnego razu zdarzył się nam wypadek. Tym razem, czego wcześniej nie zauważyliśmy szyny były przełożone tak, że kończyły się przed głębokim dołem, z którego wydobywano żwir. W dole stał taśmociąg do pakowania urobku z dołu, na stojące nad wykopem wagoniki. Jak zawsze na górce odpięliśmy jeden wagonik i z dość dużą prędkością jechaliśmy na nim z górki. Kiedy na kilkadziesiąt metrów przed dołem zorientowaliśmy się czym kończy się trasa, zaczęliśmy hamować drewnianym drągiem na obręcz koła, ale nie daliśmy rady, zatrzymać rozpędzonego pojazdu. Koniec tego drąga aż zaczął się nadpalać wskutek tarcia o żelazną obręcz koła. Wobec tego na ostatnich metrach wyskoczyliśmy z wagonika, a ten wpadł do dołu na ten taśmociąg. Skutków już nie oglądaliśmy, lecz uciekając z tego miejsca usłyszeliśmy głośny huk i szczęk żelastwa. Na drugi dzień w ogóle nie pokazywaliśmy się z Julasem na podwórku, lecz schowaliśmy się na strychu chlewika. Jakiś Niemiec „krążył” wokół naszych domów, szukając widocznie takich, których było by stać na podobny wyczyn. Ale na podwórku w tym dniu bawiły się tylko małe dzieci, które niewinnie na niego spoglądały, i których nie mógł podejrzewać o takie działanie. My odetchnęliśmy z ulgą dopiero, gdy zobaczyliśmy, że po kilku godzinach przestoju na autostradzie znów zaczęły kursować kolejki z piaskiem i zaczął się normalny ruch na budowie. Wtedy to już zakrawałoby na sabotaż, gdyby było celowym działaniem. Po wojnie my z Julianem moglibyśmy się pochwalić, że działaliśmy jak partyzanci, bo spowodowaliśmy przerwę w pracy na strategicznej budowie i zniszczenie sprzętu. Ale to nie było wtedy zrobione umyślnie. Innym razem stwierdziliśmy, że pod mostem stoi ciężarowy samochód z silnikiem Diesla. Wsiedliśmy do kabiny, która okazała się być nie zamknięta. Julian zaczął manipulować różnymi dźwigniami i w pewnym momencie jakoś uruchomił silnik. Samochód powoli rozpoczął jazdę do przodu. Wyjechaliśmy z pod mostu (Julian kierował) i skierowaliśmy się na drogę do Parlina. Było pod górę i po ujechaniu kilkudziesięciu metrów udało się samochód zatrzymać, ale już nie cofnąć, na poprzednie miejsce. Samochód pozostawiliśmy na środku drogi zresztą mało uczęszczanej. Zapewne mocno się zdziwił kierowca tego samochodu, gdy w poniedziałek nie zastał go pod mostem gdzie zostawił go w sobotę, lecz kilkadziesiąt metrów do Parlina.

[…]

Nocą u nas w Ludwigsfrei widać było łuny pożarów palącego się Stargardu. Rano na horyzoncie w mroźnym czystym powietrzu snuły się dymy z palących się wiosek na wschodzie, a z dala dość daleko jeszcze, ale wyraźnie słyszalne były, detonacje pocisków ciężkiej artylerii. Autostrada w kierunku Szczecina codziennie jechały długie kolumny wozów konnych, ciągnionych przez traktory przyczep obudowanych, zadaszonych, pełnych dzieci i kobiet oraz starców. W wozach wieźli swój dobytek, a często do wozów były przywiązane krowy, które zmęczone długim marszem zimą nie mogły podążać i na łańcuchu były prawie ciągnione za szyję. A mróz był ostry, a drogi zaśnieżone. Była to ludność niemiecka z Prus Wschodnich i wschodnich terenów Niemiec (Koszalin, Słupsk) uciekająca przed nacierającą i zajmującą te tereny Armią Radziecką.

[…]

Jadąc wozem autostradą mijałem się właśnie z kolumną wozów uciekinierów zdążających na zachód, gdy na niedużej wysokości nadleciały dwa samoloty. Skierowały się przodem prosto na nas, obniżając swój lot. W tym momencie ze skrzydeł błysnęły ognie i dało się słyszeć trzask jak by ktoś olbrzymią siłą łamał suche deski. Były to strzały z karabinów maszynowych. Pociski trafiały jeszcze daleko przede mną w kolumnę wozów. Ale samoloty leciały w moim kierunku coraz niżej, cały czas strzelając. Widząc, co się dzieje, w biegu wyskoczyłem z wozu i turlając się z nasypu autostrady wpadłem między kopce ziemi, które pozostały po budowie. Tam się ukrywałem. Po chwili samoloty zaczęły nabierać wysokości i odleciały. Teraz zauważyłem na ich skrzydłach duże czerwone gwiazdy. Mój koń spłoszył się i w pewnym galopie uciekł z tego miejsca. Kolumna wozów z uciekinierami teraz stała, a wokół jednego z nich gromadzili się ludzie. Prawdopodobnie ktoś został tam ranny lub zabity.

[…]

Na nasypie autostrady w kierunku wsi Lenz (Łęczyca) okopywały się grupki żołnierzy z karabinami maszynowymi i „pancerfaustami” (ręczne wyrzutnie granatów przeciw pancernych), Za rzeczką Małką od strony Klein Wachlin (Wachlino) stało kilka armat skierowanych lufami na Lenz. Widzieliśmy teraz, że zanosi się na walkę. Niemcy szykowali się do obrony akurat tu na naszym terenie w Ludwigsfrei. Na razie nas nie wyganiali do naszych mieszkań. Okazało się teraz, że nasza sytuacja się mocno skomplikowała.

[…]

Natomiast ludzie mają się ukrywać pod betonowym mostem, na którym była kilkumetrowa warstwa piasku nasypu oraz betonowa płyta jezdni autostrady. Pod mostem płynęła wartkim nurtem rzeczka, ale było też przejście w rodzaju półki, na której ustawiliśmy ławy i krzesła. Most był dość długi tak, że wszyscy mogli tam znaleźć bezpieczne schronienie. Mężczyźni na razie przebywali między kopcami czarnoziemu, które pozostały z okresu budowania autostrady. Pod mostem mieli się schronić dopiero w razie strzelaniny. Sama betonowa konstrukcja mostu, od zewnątrz licowana granitowymi blokami, warstwa piasku i jezdnia autostrady, stanowiły bezpieczny „dach”, którego nie zdołała, by przebić nawet bomba lotnicza.

[…]

Na autostradzie stały kolumny samochodów i czołgów, a na nich i wokół nich pełno żołnierzy. Silniki pojazdów były „na chodzie”. Ich warkot był ogłuszający. Zapach spalin był inny niż od samochodów niemieckich, które pracowały na benzynie syntetycznej, a te radzieckie z ropy.

[…]

Przeciskając się między wojskiem i pojazdami szliśmy „pod górkę” dróżką równoległą do autostrady, stanowiącą do niej podjazd na nasyp pół serpentyną. Tędy zawsze wracaliśmy z pola po pracy. Tą drogą zawsze wchodziliśmy na autostradę, kiedy udawaliśmy się do Łęczycy albo do Parlina, lub Storkowa. Teraz miał to być ostatni raz. Za nami Ludwigsfrei, przed nam droga do domu po 5 latach przymusowego tam pobytu.[…] Był dzień 6. marca 1945r.

Pocztówki pobrano z internetu.

Zdjęcia tej okolicy.

strona główna